Wczoraj przyszła myśl. A co jeśli dam radę wyzdrowieć?
Pielęgniarz wszedł do mojego mieszkania pewnym krokiem i od drzwi donośnym głosem spytał: "Jak się Pani czuje? Wypoczęta?"
"Dziękuję, czuję się dobrze choć jeszcze nie wyzdrowiałam."
Rozbawiony śmiał się w głos. Lubi gdy ma pod górkę. Bywam trudna i miewam dziwne wymagania, a on nie szczędzi mi wtedy gorzkiej prawdy. Chce być szczery. "Nie przesadzajmy z tym zdrowieniem" -zaśmiał się i dodał poważnie nie pierwszy już raz: "Wiemy, że może być tylko gorzej. Taka jest niestety prawda."
"Na wyzdrowienie potrzebuję więcej czasu" - zakończyłam temat pozostając przy swoim. Westchnął z przekąsem i zajął się przeglądaniem respiratora. W tym celu mnie w końcu odwiedza.
Choroba Pompego jest nieuleczalna i nie wiem ile już razy usłyszałam, że leczenie daje szanse jedynie na jej ewentualne spowolnienie. Żaden lekarz, rechabilitant, pielęgniarz ani nikt inny nie powiedział, że leczenie zatrzyma chorobę. Za to lekarze chętnie proponują leki antydepresyjne by łatwiej mierzyć się z tym co nieuniknione, a pielęgniarz lubi mi przypominać, że będzie gorzej. Nie robi mi w sumie tym przykrości. Przez pierwsze miesiące był przekonany, że mam SM więc i teraz nie wiem o jakiej chorobie myśli gdy rozmawiamy. To nie ma większego znaczenia. W sumie wolę gdy się śmieje nawet jeśli przez to usłyszę, że będzie gorzej.
Gdy wyszedł pomyślałam, że nie raz i niejeden życie mnie mocno zaskoczyło. Mam też szczęście do statystycznie rzadkich zdarzeń typu "strzelili mi z policyjnej broni w okno i przeżyłam". To w sumie daje mi jakąś, choć pewnie niewielką, szansę na polepszenie swego stanu lub może nawet wyzdrowienie wbrew temu co przyjęte. Przez głowę przemknęła mi teraz myśl, że znów jestem zbyt pewna siebie i za mało skromna, i chyba brakuje mi pokory choć przez chorobę mam jej nadmiar. Powstrzymuję tą myśl, żeby nie myśleć o sobie źle gdy przecież nic złego nie robię. Analizuję tylko swoje możliwości; taki matematyczny rachunek prawdopodobieństwa. Być może to dość abstrakcyjny sposób, ale przecież i nauka bywa abstrakcyjna. A i -sama abstrakcja może mieć w sobie więcej planu, reguł...itd. I znów myśl, że za mało pokory...za dużo myśli...co zrobić. Myśli to moje życie.
Dziś w szpitalu podłączona pod kroplówkę otworzyłam gazetę, a w niej artykuł o ciążach gwiazd - ciążach po 40tce, ba nawet po 50tce. Głuszę w sobie potrzebę założenia rodziny. Staram się o tym nie myśleć. Ale dziś znow pomyślałam ...a gdybym tak wyzdrowiała? Jeśli ciąża po 40stce to nie jest teraz nic złego to może mam jeszcze szansę zdążyć wyzdrowieć, znaleźć odważnego przyszłego ojca, urodzić i cieszyć się rodziną? Może cuda się zdarzają?
Pielęgniarz wszedł do mojego mieszkania pewnym krokiem i od drzwi donośnym głosem spytał: "Jak się Pani czuje? Wypoczęta?"
"Dziękuję, czuję się dobrze choć jeszcze nie wyzdrowiałam."
Rozbawiony śmiał się w głos. Lubi gdy ma pod górkę. Bywam trudna i miewam dziwne wymagania, a on nie szczędzi mi wtedy gorzkiej prawdy. Chce być szczery. "Nie przesadzajmy z tym zdrowieniem" -zaśmiał się i dodał poważnie nie pierwszy już raz: "Wiemy, że może być tylko gorzej. Taka jest niestety prawda."
"Na wyzdrowienie potrzebuję więcej czasu" - zakończyłam temat pozostając przy swoim. Westchnął z przekąsem i zajął się przeglądaniem respiratora. W tym celu mnie w końcu odwiedza.
Choroba Pompego jest nieuleczalna i nie wiem ile już razy usłyszałam, że leczenie daje szanse jedynie na jej ewentualne spowolnienie. Żaden lekarz, rechabilitant, pielęgniarz ani nikt inny nie powiedział, że leczenie zatrzyma chorobę. Za to lekarze chętnie proponują leki antydepresyjne by łatwiej mierzyć się z tym co nieuniknione, a pielęgniarz lubi mi przypominać, że będzie gorzej. Nie robi mi w sumie tym przykrości. Przez pierwsze miesiące był przekonany, że mam SM więc i teraz nie wiem o jakiej chorobie myśli gdy rozmawiamy. To nie ma większego znaczenia. W sumie wolę gdy się śmieje nawet jeśli przez to usłyszę, że będzie gorzej.
Gdy wyszedł pomyślałam, że nie raz i niejeden życie mnie mocno zaskoczyło. Mam też szczęście do statystycznie rzadkich zdarzeń typu "strzelili mi z policyjnej broni w okno i przeżyłam". To w sumie daje mi jakąś, choć pewnie niewielką, szansę na polepszenie swego stanu lub może nawet wyzdrowienie wbrew temu co przyjęte. Przez głowę przemknęła mi teraz myśl, że znów jestem zbyt pewna siebie i za mało skromna, i chyba brakuje mi pokory choć przez chorobę mam jej nadmiar. Powstrzymuję tą myśl, żeby nie myśleć o sobie źle gdy przecież nic złego nie robię. Analizuję tylko swoje możliwości; taki matematyczny rachunek prawdopodobieństwa. Być może to dość abstrakcyjny sposób, ale przecież i nauka bywa abstrakcyjna. A i -sama abstrakcja może mieć w sobie więcej planu, reguł...itd. I znów myśl, że za mało pokory...za dużo myśli...co zrobić. Myśli to moje życie.
Dziś w szpitalu podłączona pod kroplówkę otworzyłam gazetę, a w niej artykuł o ciążach gwiazd - ciążach po 40tce, ba nawet po 50tce. Głuszę w sobie potrzebę założenia rodziny. Staram się o tym nie myśleć. Ale dziś znow pomyślałam ...a gdybym tak wyzdrowiała? Jeśli ciąża po 40stce to nie jest teraz nic złego to może mam jeszcze szansę zdążyć wyzdrowieć, znaleźć odważnego przyszłego ojca, urodzić i cieszyć się rodziną? Może cuda się zdarzają?
Komentarze
Prześlij komentarz