Ogród

Siadłam przed domem żeby odpocząć. Przed chwilą zaliczyłam schody do piwnicy i z powrotem. W drodze powrotnej przytaszczyłam siekierę - to duży wyczyn i duża siekiera. Musze odpocząć. Teraz przede mna kolejne zadanie. Trzeba odrąbać połamane odnogi rozrośniętego cisa. Cały ogród jeszcze śpi po zimie. W tym roku zaczynamy pobudkę bardzo późno. Długo nas tutaj nie było, a ogród poraz pierwszy został pozostawiony sam sobie. Tętno wróciło do normy, wstaję.

Udało mi się zamachnąć ale niestety nie udało się przy tym ustać. Nogi za słabe. Siekiera odbijała się od cisowego drewna nie pozostawiając ani jednego śladu po uderzeniu. Wyjatkowo twarde drewno. Z pomocą przyszła emerytka wiosen ok. 75. Zdecydowanie silniejsza i mocniej stąpająca po ziemi ale ...ale u niej pojawił się problem z zamachnięciem. Nie lada sprytu i gimnastyki wymagało użycie siekiery gdy jedna nie mogła ustać a druga wziąć zamachu. Jedna uparta kobieta to dużo ale dwie to już scena z rodzaju  "walcz albo giń". Udało się. Chwila odpoczynku. Tym razem zaległam na trawie przy odciętych gałęziach. Nie wiem gdzie padła towarzyszka. Potrzebowalam chwili na regenerację, dłuższej chwili.

Stałam i trzymałam gąłęzie wielkiego cisa, które zdołałam przyciągnąć za sobą na drugie podwórze. Byłam w drodze do sadu. Sił brakło, nie mogłam oddychać i zrobiło się ciemno przed oczami. Nie mogłam puścić gałęzi bo nie podniosłabym ich już a przecież przede mną było jeszcze kilkadziesiąt metrów do celu. Skupiona na oddechu zamknęłam oczy. Nogi trzęsły się, dłonie uparcie dzierżyły cisa - zaparłam się, że zrobię z tym porządek. Stałam a w myślach wygłaszałam uparcie mowę: "Albo mnie przepuścisz i dojdę do tego sadu albo mnie juz zabieraj razem z tym cisem! Koniec! Tu ma być porzadek i już!"

Pojawił się sąsiad, chwycił gałęzie, coś mówił. Stałam chwilę zanim załapałam na tyle tlenu, żeby się przywitać. Pomyślałam Anioł Stróż - dziękuję. 
Sąsiad próbował żartować, bardzo chciał pomóc. Silny, dobrze i zdrowo oddychający ale...ale ma już jakieś 80 wiosen i zaawansowaną cukrzycę. Pozwoliłam jednak na przejęcie gałęzi bo czulam, że to ostatni moment na ratunek. Cukrzyca sprawia, że sąsiad idąc z lekka się chwieje i chodzi, powiedzmy, slalomem...podobnie jak uciekający zając tylko dużo wolniej. W tej sytuacji  droga do sadu wydłużyła nam się conajmniej dwukrotnie. No ale było mi dużo lżej bo dotrzymując Aniołowi towarzystwa dżwigałam już tylko własne ciało .

Gdy przyjechałam tydzień wcześniej na wieś i zobaczyłam ogród, w którym nikt nic nie robił od zeszłego lata uspakajałam sama siebie, że trudno, że taka jest sytuacja, że nie mam siły, że choroba, że coś tam trochę porobię i musi wystarczyć, że trudno niech ludzie patrzą na zarośnięty gąszcz, rozgardiasz, przewrócony płot. Ja przecież czarować nie potrafie. Nie łatwo jest pogodzić się z tym, że to co było proste i nie wymagało wysiłku teraz jest tak trudne, że czasami aż niemożliwe. Wiedziałam, że mam tydzień, że potem zostanie na wsi moja mama, która nie jest w najlepszym stanie, a że trochę wariatka i zupełnie niepogodzona ze swoim wiekiem i związanymi z tym ograniczeniami, będzie się szarpać z ogrodem ponad swoje siły. Musiałam więc zrobić jak najwięcej. Gdy zobaczyłam cisa miałam chwile załamania. O koszeniu trawy nawet nie myślałam. Odsuwałam to od siebie, żeby się nie denerwować. Wózka z dzieckiem sąsiadki nie dawałam rady pchać więc jak miałabym sobie poradzić z kosiarką.

Spędziłam tydzień w ogrodzie. Prawie jak kret. Non stop w ziemi. Cały czas na kolanach. Cierpliwie z kolejnych rabat usuwałam gąszcz chwastów odsłaniając wschodzące kawiaty, byliny, zioła. Było ciężko ale tak przyjemnie, że docierało do mnie, że gdy coś tak bardzo sprawia przyjemność to pojawiają się jakieś tajemnicze pokłady energii, która pozwala dać z siebie jeszcze trochę więcej i każe wracać do tego co niedokończone. Udało sie poprzycinać krzewy, ba nawet wykosić trawę...choć to akurat była mordenga. Nie dało się pchać kosiarki to ją ciągnęłam za sobą. Przydały się uwagi rechabilitanta jak znajdować sposoby na podnoszenie się z kolan, jak balansować ciałem, żeby mniej się obciążać, jak się przychylać, jak podnosić. Z dnia na dzień ogród piękniał i odsłaniał swoje zakątki. Byłam bardzo zmęczona ale nie myślałam o tym. Na chwilę zapomniałam, że oddychanie staje się dużym problemem. Rano wstawałam myśląc co muszę jeszcze zrobić, a sąsiada kosiarka działa jak budzik i wabik. Gdybym została na wsi dłużej niewykluczone, że założyłabym nawet warzywniak...no bo sąsiad juz posadził pomidory, pory i selery :)

Wróciłam do Warszawy. Ledwo tutaj oddycham. Jest dużo gorzej niż na wsi. Jestem obolała i tak zmączona, że nie mogę wstać rano z łożka. Noce stają się uciążliwe. Przymuszam się każdego ranka, żeby się podnieść i jechać do pracy. Patrzę na pędzący świat i zastanawiam się jaki to wsztstko ma sens. Tęsknię za ogrodem, za swoją wsią.


Komentarze

  1. Kasiu trzeba było krzyknąć a z siekierą bym przyleciała do pomocy Co trzy kobiety to nie dwie Dałybyśmy rade z tym ogrodem ☺☺☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu za chwilę będziesz walczyć ze swoim ogrodem :) Oszczędzaj siły :)

      Usuń

Prześlij komentarz