Znajoma stwierdziła, że jestem dla siebie wyjątkowo wyrozumiała. Ładnie to ujęła. Ma do takich podsumowań dar. Dzięki Panie, że ona jest w moim życiu! Słucham jej drobiazgowo. Mogła przecież powiedzieć, że jestem zarozumiała, że za pewna siebie. Mogłaby dać mi prztyczka w nos, za tą niegodziwą wyniosłość, za ten mój bezczelny brak pokory. A ona powiedziała tylko, że jestem dla siebie wyrozumiała. Mało się nie popłakałam ze wzruszenia, a my nie płaczemy bo my jesteśmy harde babki... Ta dziewczyna zna wartość słów i jak nikt inny potrafi nimi operować z prawdziwą lekkością motyla. Chcę być jak ona.
Przetrwałam upalne lato. Przetrwałam skupiona na dniu dzisiejszym bo przegrzany i niedotleniony umysł nie był w stanie ogarnąć dłuższego przedziału czasu. Działałam z godziny na godzinę. Współczuć należy tym, którzy w tym czasie oczekiwali ode mnie dłuższych deklaracji.
Przetrwałam upalne lato. Przetrwałam skupiona na dniu dzisiejszym bo przegrzany i niedotleniony umysł nie był w stanie ogarnąć dłuższego przedziału czasu. Działałam z godziny na godzinę. Współczuć należy tym, którzy w tym czasie oczekiwali ode mnie dłuższych deklaracji.
Byłam dla siebie mocno wyrozumiała gdy siedziałam w bałaganie, gdy wychodząc z domu ubierałam co bądź, gdy kupowałam i wyrzucałam jedzenie, które zapominałam włożyć do lodówki albo z niej wyjąć, gdy pojechałam w pidżamie do pracy, gdy się spóźniałam i zapominałam co chwila co robię, gdy nie potrafiłam odczytać godziny na zegarku, gdy wyglądałam jak upiór, a bruzdy od respiratora przestawały znikać z twarzy, gdy przejście 200 m do sklepu stało się wyczynem, gdy spaliłam dwa garnki i w trosce o sąsiadów przestałam włączać kuchenkę gazową, gdy wtykałam w usta cokolwiek żeby coś zjeść. Powtarzałam sobie "To nic, powoli dojdę do siebie. To chwilowe. Naprawię szkody, pójdę do fryzjera, zacznę jeść i przytyję, odbuduję kontakty, wszystko będzie ok. Nie ma powodu do wstydu, do lęku. Spoko. Wszystkim się zdarzają takie chwile. Najpierw się prześpię, a jak wstanę będzie lepiej". Nie było lepiej.
To mógł być tylko sen, z którego się obudzę, więc trzeba było tylko cierpliwie poczekać. Czas upływał w bezruchu i w bezsensie, a ja pełna swojej wyrozumiałości i przekonania, że to tylko chwilowa sprawa, trwałam w zaduchu letniej aury zmieniającego się klimatu. To nie był sen.
Trwałam w spokoju bo nic lepszego nie wymyśliłam. To i tak dużo. Wciąż jestem dla siebie wyrozumiała.
Trwałam w spokoju bo nic lepszego nie wymyśliłam. To i tak dużo. Wciąż jestem dla siebie wyrozumiała.
Stres i nerwy wytrącają mnie z równowagi, przestaję mówić, słowa się mylą, w głowie lęgnie się mętlik, przestaję jeść i pić, przestaję wstawać z łóżka bo nie mam siły. Stres, który kiedyś mnie motywował dziś mnie dobija. Muszę być dla siebie bardzo dobra, muszę być dla siebie lepsza. Muszę być dla siebie jak matka, która cały czas wspiera i mówi "bez względu na wszystko jestem z Tobą", jak ojciec, który przekonuje "walcz bo jesteś najlepsza", jak mąż, który przytula i broni przed światem gdy brakuje sił, jak przyjaciel, który akceptuje mnie taką jaka jestem, jak dziecko, dla którego chce się walczyć o życie. Muszę.
Czerwcowy kryzys zweryfikował w moim życiu wiele. Przeżyłam reset, na który długo nie chciałam się zgodzić, który mnie zaskoczył i który przyniósł radość w cierpieniu, szczęście w nieszczęściu ...itd. Praca poszła w niepamięć. Miesiąc przerwy. Dzięki Bogu nie zrobili mi tracheotomii - tego boję się najbardziej.
Uderzenie pierwszej fali upałów pod koniec maja zwaliło mnie z nóg. Moja upartość i siła woli nie były w stanie stawiać dłużej oporu. Fizyczna bariera była już nie do pokonania. Powłócząc nogami, w przerwach między odpoczywaniem, szykowałam się do kapitulacji robiąc usilnie porządki tu i ówdzie przekonana, że przygotowuję się do służbowego przejścia w stan spoczynku... czyli na niepojętą dla mnie rentę. Nie dawałam rady ...musiałam się z tym w końcu pogodzić. Nie dawałam już rady pracować.
Oddychanie było tak męczące, że ciężko było to pogodzić z mową. Nie byłam w stanie tego ukryć. Kto mnie widział, widział i moje sposoby na odciążenie aparatu mowy. To jest mocno krępujące. Dużo łatwiej walczyć o normalne życie gdy można ukryć własne dysfunkcje. W chorobie przekraczam różne granice. Granica skrępowania jest cholernie trudna. Jeśli ktoś więcej to czyta i kiedyś będzie chciał pomóc niepełnosprawnemu to polecam oszczędzać skrępowania. Oszczędzić skrępowania niepełnosprawnemu, nie sobie. Ale pal licho z tym skrępowaniem, nawet jak to olałam to i tak nie dawałam rady.
Wracając do czerwca...
Tego lata poznałam ciężar własnej głowy. Niby pusta, a jednak waży i to ile :) . W trudnych chwilach podparcie jej odciąża moje ciało na tyle by np. móc dłużej rozmawiać przez telefon. To nie znaczy, że moja głowa bezwiednie mi opada i bez podparcia nie spojrzę przed siebie. Po prostu czuję jej ciężar. To sprawia, że jestem znużona i trudno mi skupić się na czym innym. Chcę się położyć. Leżąc muszę używać respiratora, bo nie daję rady oddychać, a z maseczką na twarzy nie da się znów rozmawiać. Przestaję odbierać telefony, tracę kontakt. Sytuację ratują internetowe komunikatory, bo dzięki Bogu wciąż mogę pisać.
Sama walczyłam do połowy czerwca. Potem walczył lekarz. Trafiłam na oddział intensywnej terapii, bo tylko tam jest... klimatyzacja.
Sama, nareszcie w chłodnym pomieszczeniu gdzie łatwiej się oddycha, gdzie cały dzień głowa jest podparta o skos łóżka, gdzie zmiana pozycji ciała z leżącej na siedzącą kosztuje tylko naciśnięcie palcem przycisk pilota, gdzie podają posiłki dosłownie pod nos i można je spożywać bez dźwigania głowy. Kilka dni, kilka kroplówek, posiłki plus wsparcie pokarmem medycznym w tak mocno odciążającym miejscu, i choć nie mogę napisać, że wróciłam do formy, zdecydowanie pozwoliło mi to wszystko przemyśleć. Krótki czas refleksji i planów. Refleksja - koniec możliwości organizacji sobie życia tak by dalej, mimo problemów ze zdrowiem, żyć po swojemu. Plany - wyczerpały się. Nie byłam w stanie zrobić nic więcej. Albo skończyły mi się pomysły albo zapomniałam, że je miałam.
Czerwcowy kryzys zweryfikował w moim życiu wiele. Przeżyłam reset, na który długo nie chciałam się zgodzić, który mnie zaskoczył i który przyniósł radość w cierpieniu, szczęście w nieszczęściu ...itd. Praca poszła w niepamięć. Miesiąc przerwy. Dzięki Bogu nie zrobili mi tracheotomii - tego boję się najbardziej.
Uderzenie pierwszej fali upałów pod koniec maja zwaliło mnie z nóg. Moja upartość i siła woli nie były w stanie stawiać dłużej oporu. Fizyczna bariera była już nie do pokonania. Powłócząc nogami, w przerwach między odpoczywaniem, szykowałam się do kapitulacji robiąc usilnie porządki tu i ówdzie przekonana, że przygotowuję się do służbowego przejścia w stan spoczynku... czyli na niepojętą dla mnie rentę. Nie dawałam rady ...musiałam się z tym w końcu pogodzić. Nie dawałam już rady pracować.
Oddychanie było tak męczące, że ciężko było to pogodzić z mową. Nie byłam w stanie tego ukryć. Kto mnie widział, widział i moje sposoby na odciążenie aparatu mowy. To jest mocno krępujące. Dużo łatwiej walczyć o normalne życie gdy można ukryć własne dysfunkcje. W chorobie przekraczam różne granice. Granica skrępowania jest cholernie trudna. Jeśli ktoś więcej to czyta i kiedyś będzie chciał pomóc niepełnosprawnemu to polecam oszczędzać skrępowania. Oszczędzić skrępowania niepełnosprawnemu, nie sobie. Ale pal licho z tym skrępowaniem, nawet jak to olałam to i tak nie dawałam rady.
Wracając do czerwca...
Tego lata poznałam ciężar własnej głowy. Niby pusta, a jednak waży i to ile :) . W trudnych chwilach podparcie jej odciąża moje ciało na tyle by np. móc dłużej rozmawiać przez telefon. To nie znaczy, że moja głowa bezwiednie mi opada i bez podparcia nie spojrzę przed siebie. Po prostu czuję jej ciężar. To sprawia, że jestem znużona i trudno mi skupić się na czym innym. Chcę się położyć. Leżąc muszę używać respiratora, bo nie daję rady oddychać, a z maseczką na twarzy nie da się znów rozmawiać. Przestaję odbierać telefony, tracę kontakt. Sytuację ratują internetowe komunikatory, bo dzięki Bogu wciąż mogę pisać.
Sama walczyłam do połowy czerwca. Potem walczył lekarz. Trafiłam na oddział intensywnej terapii, bo tylko tam jest... klimatyzacja.
Sama, nareszcie w chłodnym pomieszczeniu gdzie łatwiej się oddycha, gdzie cały dzień głowa jest podparta o skos łóżka, gdzie zmiana pozycji ciała z leżącej na siedzącą kosztuje tylko naciśnięcie palcem przycisk pilota, gdzie podają posiłki dosłownie pod nos i można je spożywać bez dźwigania głowy. Kilka dni, kilka kroplówek, posiłki plus wsparcie pokarmem medycznym w tak mocno odciążającym miejscu, i choć nie mogę napisać, że wróciłam do formy, zdecydowanie pozwoliło mi to wszystko przemyśleć. Krótki czas refleksji i planów. Refleksja - koniec możliwości organizacji sobie życia tak by dalej, mimo problemów ze zdrowiem, żyć po swojemu. Plany - wyczerpały się. Nie byłam w stanie zrobić nic więcej. Albo skończyły mi się pomysły albo zapomniałam, że je miałam.
Nie opuszczałam szpitalnego łóżka jak rozbitek nie opuszcza swej tratwy. Dryfowałam. W chłodzie szpitalnej sali powoli powracały myśli, przypominały się słowa i ludzie. Z każdym posiłkiem przybywało kęsów, z każdą kroplówką przybywało chęci. W końcu starczyło siły by wciągnąć do łóżka również laptop.
Samochód. Na horyzoncie pojawił się samochód. Konkretny samochód. Taki dla niepełnosprawnego. Nagle świat przyspieszył, choć wciąż byłam na swojej tratwie i jedyne co mogłam to przyglądać się z daleka pomysłom podsuniętym przez znajomego.
I wtedy otrzymałam od ludzi ogromną pomoc. Nie spodziewałam się, do głowy mi nigdy wcześniej nie przyszło, że otrzymam tak wiele, że to w ogóle możliwe. Odrobina motywacji i propozycja pomocy, z której skorzystałam, sprawiły, że zaczęłam otwierać kolejne wrota, a po upałach zrobiłam "come back" w wielkim stylu - tak myślę.
Dzięki motywacji innych, nie poddałam się i nie chodzi tu już o fizyczne bariery, ale o głowę. Małe gesty nagle powodowały wielkie kroki na przód. Działy się cuda....znów te cuda. Cuda, które zaskakiwały. Jestem wdzięczna ludziom, światu, Bogu, opatrzności, że mogłam być świadkiem tego co się obok mnie tego lata wydarzyło. Żałuję, że nie wszyscy mi bliscy mogli tego doświadczać. Mam jednak nadzieję, że Ci którzy dzielili ze mną radość i wzruszenie, równie jak ja, naładowali pozytywne baterie... myślę, że na bardzo długo. Przewartościowałam swoje życie i relacje z ludźmi. Zatrzymałam się, zastanowiłam na spokojnie. Odrzuciłam niedorzeczności i wszystko to co niosło dyskomfort i złe emocje. To pozwoliło mi skupić się na tym czego potrzebuję. Nie działo się to dzięki mądrości. To nie był mój rozsądek. To był po prostu brak wyjścia. Jeśli cierpienie i choroba mają być darem to myślę, że dotyczy to właśnie takich momentów.
Finał był taki, że kupiłam auto, które pozwala dojeżdżać mi do pracy. Auto jest przystosowane do moich ograniczeń. Polecam je dla osób starszych i niepełnosprawnych. Szczególnie wersję taką jak moja w półautomacie. Rozsuwane na pilota drzwi to też duże ułatwienie. Wysoko ustawiony fotel bardzo ułatwia wsiadanie i wysiadanie. Przymierzała się do niego znajoma z SM i już zbiera fundusze. Mowa o Peugeot 1007 . To nie jest reklama. Tych aut już nie produkują. Jest ich mało na rynku, ale dzięki Bogu są i mogę dzięki temu pracować, przemieszczać się po mieście, podjechać na zakupy, wyjść z domu. To daje mi trochę swobody, intymności, wolności, których bardzo potrzebuję. Kiedyś opiszę w oddzielnym poście kupno auta bo ta historia zasługuje na amerykańską ekranizację ;)
Przetrzymałam lipiec, przetrzymałam połowę sierpnia i mocno zmęczona kolejnymi falami upałów dotarłam na urlop na swoją wieś... dotarłam bo miałam czym ☺️. Tydzień próbowałam odpoczywać, więcej jeść żeby się wzmocnić. Bardzo opornie to szło... tak jakby ciało nie miało już siły na regenerację. Mdłości, ból głowy, totalny brak apetytu, znużenie, zmęczenie własnym oddechem. A na liczniku jakieś 33 kg. Zatruta miejskimi spalinami i hałasem stolicy, które przy temp. 30st C są wyjątkowo uciążliwe - szukałam ratunku w wiejskim powietrzu. Minął już prawie tydzień, a ja wciąż z trudem jadłam.
Odlożyłam na bok wszystko co miałam zrobić i wszystkich, których miałam odwiedzić. Oprócz jednej osoby. Swoją chrzestną chciałam odwiedzić od dawna. Była pierwsza na liście gdy siadłam za kierownicą swojego auta. I w końcu pojechałam, choć na chwilę, żeby się zobaczyć. Spędziłam tam kilka godzin podjadając ciocine frykasy. Po troszeczku, po troszeczku, od słowa do słowa i na stół wjechały kiszone przez ciocię ogórki z jej ogródka. Wuj zachwalał, że jedyne takie dobre, więc skosztowałam...
... przed oczami stanęło mi moje dzieciństwo i Babcia Helena, u której kilka lat mieszkałam. Zaśmiałam się, że ogórki mi Babcię przypomniały, a ciocia na to, że właśnie Babcia ją nauczyła kisić😲. Jeden ogórek przeniósł mnie 30lat wstecz. Pamiętam smaki sprzed tyłu lat?! Może i choroba powoduje, że zapominam co było tydzień temu ale widać dzieciństwo jest dobrze zarchiwizowane i mogę do niego wracać☺️. A może to kolejny cud, może sama Babcia Anioł podrzuca swoje ogórki, żeby mnie wspomóc, żeby ciało chciało się regenerować?
Babcia Helena była wyjątkowa. Pamiętam jak pachniała. Uwielbiała polski kremik nivea. Nie miała zmarszczek i miała delikatną jak niemowlę skórę. Robiła mi jajko w kubku, pyszne zupy i grałyśmy w karty w wojnę. Chodziłyśmy z kwiatami na cmentarz gdzie było mnóstwo żywych kolorowych kwiatów bez sztucznego, jak dziś, badziewia. Nauczyła mnie przyszywać guziki i szyć na maszynie. W wieku 6lat szyłam na jej starej maszynie z napędem nożnym.... szyłam w łazience bo tam stała maszyna i zapach łazienki też pamiętam ☺️ W kredensie zawsze miała landrynki w kształcie półksieżyców, a w szafie w pościeli była schowana herbata. Mówiła, że dywan należy zamiatać szczotką bo odkurzacz go niszczy. Odmawiała każdego dnia różaniec.
Bardzo mi jej brakuje choć nie żyje już tyle lat. Ludzie nie powinni odchodzić...a jeśli już to razem, żeby się nie zostawiać...
Gdy wróciłam od chrzestnej zaczęłam więcej jeść. To bardzo serdeczna i pozytywna osoba. Zawsze uśmiechnięta, uwielbiam jej humor i to że nigdy się nie złości i nie narzeka. Nie spodziewałam się, że wrócę od niej odmieniona, bo wróciłam z wielkim apetytem ... może nawet apetytem na życie ☺️ Mam nadzieję, że właśnie te ciocine ogórki zwiastują koniec trudnych miesięcy.
Idę podjadać z lodówki 😊. Póki jest chęć i jest co.
Dzięki motywacji innych, nie poddałam się i nie chodzi tu już o fizyczne bariery, ale o głowę. Małe gesty nagle powodowały wielkie kroki na przód. Działy się cuda....znów te cuda. Cuda, które zaskakiwały. Jestem wdzięczna ludziom, światu, Bogu, opatrzności, że mogłam być świadkiem tego co się obok mnie tego lata wydarzyło. Żałuję, że nie wszyscy mi bliscy mogli tego doświadczać. Mam jednak nadzieję, że Ci którzy dzielili ze mną radość i wzruszenie, równie jak ja, naładowali pozytywne baterie... myślę, że na bardzo długo. Przewartościowałam swoje życie i relacje z ludźmi. Zatrzymałam się, zastanowiłam na spokojnie. Odrzuciłam niedorzeczności i wszystko to co niosło dyskomfort i złe emocje. To pozwoliło mi skupić się na tym czego potrzebuję. Nie działo się to dzięki mądrości. To nie był mój rozsądek. To był po prostu brak wyjścia. Jeśli cierpienie i choroba mają być darem to myślę, że dotyczy to właśnie takich momentów.
Finał był taki, że kupiłam auto, które pozwala dojeżdżać mi do pracy. Auto jest przystosowane do moich ograniczeń. Polecam je dla osób starszych i niepełnosprawnych. Szczególnie wersję taką jak moja w półautomacie. Rozsuwane na pilota drzwi to też duże ułatwienie. Wysoko ustawiony fotel bardzo ułatwia wsiadanie i wysiadanie. Przymierzała się do niego znajoma z SM i już zbiera fundusze. Mowa o Peugeot 1007 . To nie jest reklama. Tych aut już nie produkują. Jest ich mało na rynku, ale dzięki Bogu są i mogę dzięki temu pracować, przemieszczać się po mieście, podjechać na zakupy, wyjść z domu. To daje mi trochę swobody, intymności, wolności, których bardzo potrzebuję. Kiedyś opiszę w oddzielnym poście kupno auta bo ta historia zasługuje na amerykańską ekranizację ;)
Przetrzymałam lipiec, przetrzymałam połowę sierpnia i mocno zmęczona kolejnymi falami upałów dotarłam na urlop na swoją wieś... dotarłam bo miałam czym ☺️. Tydzień próbowałam odpoczywać, więcej jeść żeby się wzmocnić. Bardzo opornie to szło... tak jakby ciało nie miało już siły na regenerację. Mdłości, ból głowy, totalny brak apetytu, znużenie, zmęczenie własnym oddechem. A na liczniku jakieś 33 kg. Zatruta miejskimi spalinami i hałasem stolicy, które przy temp. 30st C są wyjątkowo uciążliwe - szukałam ratunku w wiejskim powietrzu. Minął już prawie tydzień, a ja wciąż z trudem jadłam.
Odlożyłam na bok wszystko co miałam zrobić i wszystkich, których miałam odwiedzić. Oprócz jednej osoby. Swoją chrzestną chciałam odwiedzić od dawna. Była pierwsza na liście gdy siadłam za kierownicą swojego auta. I w końcu pojechałam, choć na chwilę, żeby się zobaczyć. Spędziłam tam kilka godzin podjadając ciocine frykasy. Po troszeczku, po troszeczku, od słowa do słowa i na stół wjechały kiszone przez ciocię ogórki z jej ogródka. Wuj zachwalał, że jedyne takie dobre, więc skosztowałam...
... przed oczami stanęło mi moje dzieciństwo i Babcia Helena, u której kilka lat mieszkałam. Zaśmiałam się, że ogórki mi Babcię przypomniały, a ciocia na to, że właśnie Babcia ją nauczyła kisić😲. Jeden ogórek przeniósł mnie 30lat wstecz. Pamiętam smaki sprzed tyłu lat?! Może i choroba powoduje, że zapominam co było tydzień temu ale widać dzieciństwo jest dobrze zarchiwizowane i mogę do niego wracać☺️. A może to kolejny cud, może sama Babcia Anioł podrzuca swoje ogórki, żeby mnie wspomóc, żeby ciało chciało się regenerować?
Babcia Helena była wyjątkowa. Pamiętam jak pachniała. Uwielbiała polski kremik nivea. Nie miała zmarszczek i miała delikatną jak niemowlę skórę. Robiła mi jajko w kubku, pyszne zupy i grałyśmy w karty w wojnę. Chodziłyśmy z kwiatami na cmentarz gdzie było mnóstwo żywych kolorowych kwiatów bez sztucznego, jak dziś, badziewia. Nauczyła mnie przyszywać guziki i szyć na maszynie. W wieku 6lat szyłam na jej starej maszynie z napędem nożnym.... szyłam w łazience bo tam stała maszyna i zapach łazienki też pamiętam ☺️ W kredensie zawsze miała landrynki w kształcie półksieżyców, a w szafie w pościeli była schowana herbata. Mówiła, że dywan należy zamiatać szczotką bo odkurzacz go niszczy. Odmawiała każdego dnia różaniec.
Bardzo mi jej brakuje choć nie żyje już tyle lat. Ludzie nie powinni odchodzić...a jeśli już to razem, żeby się nie zostawiać...
Gdy wróciłam od chrzestnej zaczęłam więcej jeść. To bardzo serdeczna i pozytywna osoba. Zawsze uśmiechnięta, uwielbiam jej humor i to że nigdy się nie złości i nie narzeka. Nie spodziewałam się, że wrócę od niej odmieniona, bo wróciłam z wielkim apetytem ... może nawet apetytem na życie ☺️ Mam nadzieję, że właśnie te ciocine ogórki zwiastują koniec trudnych miesięcy.
Idę podjadać z lodówki 😊. Póki jest chęć i jest co.
Komentarze
Prześlij komentarz