Gotowa na wszystko.

Jestem gotowa...co prawda sufity jeszcze nie są pomalowane, ale nie chcę przesadzać... i tak tego nie widać.

3 miesiące temu obudziłam się rano i jak każdego ranka pierwszy ruch wykonałam w stronę okna by je szerzej otworzyć. Do okna oddalonego 2 metry nie dotarłam. Miałam też problem żeby wrócić do łóżka. Nie bardzo wiedziałam gdzie jestem, w jakiej pozycji i w którą stronę podążać. Nie wiem jak dotarłam do łóżka i jak dałam znać do pracy, że biorę wolne.

Leżałam spokojnie, w głowie miałam stan, który chyba należy nazwać paniką. Nie mogłam ogarnąć tego co się ze mną działo. Pomyślałam wtedy, że to już koniec. Koniec cieszenia się swoim mieszkaniem, koniec chodzenia do pracy, koniec samodzielności, przyjemności... za dużo w sumie tego nie ma ale zawsze coś. Uspokajałam się głębokimi oddechami i próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie co teraz? Gdyby był ktoś obok być może popłynęłabym na fali paniki. Ale byłam sama, musiałam wziąć się w garść i coś zaradzić. Pomyślałam, że mogę się zdrzemnąć, a potem przeanalizować jakie mam opcje, lekarzy, kogoś do pomocy itd. Powoli docierało do mnie, że to chyba sytuacja, w której wzywa się pogotowie ratunkowe.

Wszystko sobie poukładałam. Dotarło do mnie, że jest szpital, w którym byłam ostatnio na badaniach i gdzie mają moją pełną diagnostykę, są tam lekarze, których kojarzę i tam powinnam się udać tą karetką, którą muszę wezwać.
Mogłam leżeć tylko na plecach nieruchomo, a każdy ruch wywoływał zawroty i poczucie, że pode mną nie ma nic. Pęcherz dawał o sobie znać, a ja nie mogłam się ruszyć. To był czas gdy czekałam na refundację leku dla mnie. Wiedziałam, że balansuję na krawędzi, a gdy nie dotarłam rankiem do okna pomyślałam, że przekroczyłam cienką czerwoną linię - zużyłam już wszystkie siły i te własne i chyba te boskie, jeśli takie mi pomagały.

W dużym mieście karetki widuję każdego dnia. Mam za sobą nie jeden kurs pierwszej pomocy, na którym ćwiczy się do znudzenia wzywanie pogotowia i odwagę w podjęciu pomocy. Nie ćwiczy się tam jednak jak można pomóc samemu sobie, więc w tych sprawach nie miałam przećwiczonych schematów i nie miałam się do czego odwołać gdy własne ciało odmawiało współpracy. Potrzebowałam czasu.


Pojawił się jednak inny problem. Jak ja mam wpuścić ratowników medycznych do mieszkania, w którym jest bałagan? Dwa dni malowałam ściany. Moje rzeczy stały na środku pokoju. Nie miałam jeszcze szafy, więc moje ubrania były składane w różnych dziwnych miejscach, nie do końca mi znanych w sytuacji leżenia na wznak w łóżku. W łazience były porozstawiane farby, moczyły się w wodzie używane do malowania wałki. W kuchni brakowało baby z dziadem, bo skupiona na malowaniu, które kosztowało mnie mnóstwo wysiłku, odpuściłam porządek w innych miejscach mieszkania. Wszędzie był rozgardiasz. Nie wyobrażałam sobie, że wejdą w to wszystko ratownicy. Wstyd za bałagan dodatkowo mnie paraliżował. To wszystko było niedorzeczne. Nawet w obliczu ciężkiej niewydolności oddechowej i braku możliwości samodzielnego spoziomowania, wciąż myślałam o tym w jakiej byłam pidżamie i jak wyglądałam - widać kobietą pozostaje się do końca :). Zawsze lepiej wyglądać co najmniej dobrze i mieć w miarę ogarnięte mieszkanie. Nie da się z tym dyskutować.

Zaczęłam się modlić. Prosiłam o siły, żeby ogarnąć mieszkanie i swoje rzeczy. Potrzebowałam minimum kilku godzin. Poprosiłam wtedy o dzień lub dwa, żeby się przygotować. Jeśli mam już jechać tą karetką przez miasto to z honorem i szacunkiem do samej siebie. Ta pokrętna logika pokazała mi jak mogę być dla siebie niebezpieczna :) jak jestem uparta i jak dużo mam wiary we własne możliwości. Trudno ocenić mi to wszystko. Nie będę tego robić. Bawi mnie to i przeraża.

Po kilku godzinach udało się wstać. Przez kilka dni miałam zawroty. Poruszałam się wolno ale wystarczyło, żeby ogarnąć największy bałagan. Za kilka dni miałam już szafę i uporządkowałam ubrania. Byłam już w stanie szybko skompletować rzeczy do szpitala.

Za parę dni dostałam zgodę na refundację leku i trafiłam do szpitala na pierwsze podanie kroplówki. Zaczęła się więc kuracja, która miała zatrzymać to co najgorsze. Dostałam też nowy respirator i nową maseczkę, i nareszcie mogłam skorzystać z nocnej wentylacji. To wystarczyło by poprawić nocne dotlenienie organizmu i uniknąć stanu nieważkości.

Choroba zmienia mnie, porządkuje i zmusza do gotowości. Chciałabym zabezpieczyć się pod każdym możliwym względem, żeby nic mnie nie zaskoczyło. Mobilizuję się i dyscyplinuję...dziwnymi drogami i teoriami...bo jakie ma znaczenie bałagan w mieszkaniu gdy nie można normalnie oddychać? Z jednej strony choroba zabiera mi siły i zmusza do pójścia na skróty, a z drugiej stawia mnie do pionu i pokazuje, że nie mogę odkładać różnych spraw na potem. Muszę całą sobą być przygotowana na wszystko. Na wszystko.

Komentarze