Przystanek Gdynia Główna.

Dzień był już ciężki zanim zdążył się zacząć. Noc bez pomocy Respiego zapowiadała ból głowy z rana i większy brak sił niż na co dzień...no i strach, strach, że może być tak jak pewnego sierpniowego poranka gdy zawroty głowy uniemożliwiały jakiekolwiek próby podniesienia się z łóżka.

Przyjechałam nad morze, żeby poprowadzić część szkolenia. Nie mogłam zabrać Respiego ze sobą, jest za ciężki. Noc była trudna, mało spałam. Stresowałam się kolejnym dniem.

Respi - domowy respirator, waga 3 kg.

Rano ból głowy rozsadzał mi czaszkę. Apap trochę pomógł. Trzęsłam się jednak do samego południa. Znalezienie w sobie sił by poprowadzić szkolenie i wytrwać do końca było cholernie trudne. Czuję, że dotarłam na granicę. Balansuję przemieszczając się po cienkiej czerwonej linii z nadzieją, że nikt tego nie zauważy.

Po szkoleniu znajomy podrzucił mnie do Gdyni. To miły i serdeczny człowiek więc podróż z nim jest zawsze sympatyczna, ale równolegle z rozmową w mojej głowie odprawiałam mszę. Czułam się okropnie. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie wiedziałam czy to płuca, czy serce, czy żołądek. Często nie wiem co się we mnie dzieje i co to oznacza. Jazda samochodem gdy jestem niedotleniona zdecydowanie pogarsza sprawę. Marzyłam, żeby się położyć z maską na twarzy i podłączonym Respim i zasnąć, odpocząć. Odpocząć i nie myśleć o oddychaniu.

Gdy dotarliśmy do PKP Gdynia Główna poczułam ogromną ulgę. Nie tylko dlatego, że wysiadłam z auta. Nie darowałabym sobie gdyby kolega miał przeze mnie kłopoty. Gdy odjechał, czułam komfort, że on tych kłopotów tego dnia mieć na pewno nie będzie. Właśnie odjeżdżał pociąg do Warszawy. Następny miał być za godzinę.

Liczyłam na Pendolino lub na stare składy IC wagonów bez przedziałów. Fotele w tych pociągach są dla mnie najwygodniejsze. Mogę się, powiedzmy, normalnie oprzeć. Przy moich gabarytach nie jest to takie proste, a trzymanie głowy kilka godzin bez podparcia oznacza co najmniej frustrację... ze zmęczenia. Wracając do dworca...

Weszłam na dworzec... Jest piękny. Potężny i elegancki. Dworcowa hala jest wysoka na co najmniej trzy piętra. Są stare drewniane ławy, drewniana sztukateria przy okienkach kasowych - klimat jak z filmów o dwudziestoleciu międzywojennym. Wysoko na ścianach w kilku miejscach ułożone są mozaiki z motywami morskimi - to mi się kojarzy z powojenną awangardą. Miejsce z historią, a przy tym jest czysto, elegancko i miło. Ludzi było dużo, ale nie pędzili tak jak pędzi Warszawa.

Stałam w kolejce do kasy i doznawała przyjemności z pobytu tam. Próbowałam wzrokiem uchwycić wszystko co mi powie jak najwięcej o Gdyni. Na chwilę zapomniałam, że jest mi ciężko, że głowa boli i brakuje siły, żeby porządnie pociągnąć powietrze. Do tego wszystkiego nagle usłyszałam muzykę, żywą piękną muzykę. Fortepian i saksofon. Miałam przyjemność odsłuchać prawdziwy koncert na dworcowej hali, który odbył się w ramach większego festiwalu, który właśnie się rozpoczynał w Gdyni. Akustyka dworcowej hali niosła dźwięki, a ludzie stali w bezruchu. Obok pięknego fortepianu, na którym grał  muzyk wisiał inny stary fortepian ze skrzydłami... jak Pegaz unosił się do góry. Piękne chwilę - pomyślałam, że to moja nagroda tego dnia :) Za strach, za wysiłek, za to, że nie spanikowałam, że przyjechałam. Czułam już spokój. Doczłapałam się do pociągu. Wracałam do Warszawy w Pendolino... tym razem w towarzystwie Szwedów.

Zerkałam na Gdynię z żalem, że jej jeszcze nie poznałam. To miasto stworzone przez Polską powojenną Awangardę. Chciałabym je zobaczyć i poczuć. To ważne, bo to był pierwszy prawdziwy i świadomy krok polskiej wolnej sztuki. I choć czasy z pozoru temu nie sprzyjały to jednak wtedy wypracowano kanony jak dotąd nieprześcignione... robią na mnie ogromne w rażenie. Dużo o tym czytałam - przypomniałam sobie, że chciałam to zobaczyć.... o ilu sprawach dla mnie ważnych zapomniałam....

Przejechałam przez Sopot i Gdańsk. Zachodzące słońce pozwoliło mi rzucić okiem na wiślane Żuławy. Iława poczęstowała mnie w ciemności świetlnymi refleksami odbitymi w tafli jeziora, wokół którego wyrastało miasto. Dojechałam. Warszawa przywitała mnie chłodem.

Zobaczyłam tego dnia mały ale wyjątkowy kawałek Polski zapisany w architekturze, sztuce, muzyce i krajobrazach. Myślę o tym jak o czymś szlachetnym i godnym uwagi, prawdziwym. Widzę w tym wielką mądrość. Czuję się w tym zdrowsza. W takim otoczeniu staję się lepsza. Brakuje mi tego.

Wrócę do Gdyni. Muszę wrócić.

Komentarze