Salamandra lub jaszczurka.

Marzne. Cóż w tym godnego uwagi? Nic. Każdy marznie, nawet najwytrwalszy pogromca niskich temperatur posiada granicę wytrzymałości i temperaturę czy też jej brak, przy którym mimo wszelakich zabezpieczeń poczuje chłód.

Ja jednak marznę zdecydowanie za szybko, a kolejne warstwy ubrań nie przynoszą ciepła, a stają się dosłownie ciężarem.

Samo uczucie chłodu nie jest takie złe, można się przyzwyczaić. Gorzej, że im niższa temperatura, mój tempomat zwalniam, a ciało sztywnieje. Próbuję się ogrzać kolejnymi warstwami odzienia, które na sobie dźwigam. Możliwości ruchu i manewru stają się coraz mniejsze. Gdy kupuję płaszcz, jak najlżejszy oczywiście, muszę wyważyć między ciężarem, który będę świadomie dźwigać a ciepłem, które mi zapewni. Nie jest to łatwe... tym bardziej, że od dłuższej chwili jestem poza dostępna w sklepach rozmiarówką.

Gdy tak analizuję swoją sytuację, szukając rozwiązań przypomina mi się niegdyś spotkana w górach salamandra. To była wczesna wiosna, miejscami był jeszcze śnieg, a ona grzecznie leżała na pniu drzewa...nie uciekała. Gdy byłam bardzo blisko powoli, bardzo powoli zaczynała się przemieszczać. Szybciej nie mogła. Jest zmiennocieplnym płazem. Przez zimę hibernuje w bezruchu. Zaczyna być aktywna wraz ze wzrostem temperatury otoczenia. Lubi wygrzewać się w słońcu.

Czuję się teraz jak salamandra. Mam wrażenie, że mój organizm ogranicza funkcje życiowe i przygotowuje się do zimowej hibernacji. Dla salamandry to żaden problem. Rzecz w tym, że inne salamandry przechodzą to samo i ich salamandrowaty świat jest tak poukładany, że późną jesienią, właściwym jest ukryć się i zasnąć by wiosną powoli nabierać aktywności. Dla salamandy sztywnienie ciała wraz z obniżaniem się temperatury otoczenia jest naturalne. Może nawet salamandry traktują ten stan tak jak ludzie Sylwestra, po którym przychodzi nowy lepszy rok.

Niestety mój świat rządzi się innymi prawami i towarzysze mojego gatunku nie marzną i nie sztywnieją na zimę tak jak ja. Zdecydowanie odstaję od standardu i wątpię, żebym posiadała haryzme zdolną przekonać innych do zimowej hibernacji. Ten brak siły przekonania sprawia, że nie mogę  liczyć na nowe  technologie, które skupiają się jednak na potrzebach większości. Tutaj ewidentnie mogę liczyć tylko na siebie i niestety pomysły mi się już kończą i zaczynam sięgać po skrajne, i niedorzeczne dotąd rozwiązania, łącznie z pomysłem zmiany strefy klimatycznej właściwszej dla zmiennocieplnego gada lub plaza.

Jeśli kwestią jest zmiana strefy klimatycznej przy równoczesnym pozostaniu w Warszawie gdzie dostaję przecież lek, należałoby zorganizować na czas zimy terarium w warszawskim mieszkaniu, w którym mogłabym też pracować. O ile udałoby się zorganizować terarium o tyle nie mogłabym w nim pracować, bo moja praca głównie polega na byciu tam gdzie mam być. Czyli trzeba by zrobić i terarium i zmienić pracę. Wydaje się to niemożliwe.

Gdy obserwuję jak wiele niemożliwego stało się możliwym lub odwrotnie gdy pojawiła się choroba, to umacnia się we mnie myśl, że nigdy nic nie wiadomo i że wszystko może się zdarzyć. Jedne mury przestają istnieć (głównie te w głowie), a inne stają się nie do przejścia (głównie te fizyczne)... wszystko jednak staje się we właściwym dla  siebie czasie. Czekam.

Skupiając się na poszukiwaniu rozwiązań to wydaje się, że jako zmiennocieplna jaszczurka (wolę być gadem niż płazem) powinnam korzystać z trzech terariow: terarium dom, terarium samochód i terarium biuro. Powiedzmy, że terrarium dom już jest. Terrarium biuro będzie trudno zorganizować bo dziele pokój z dwiema osobami i to nie są zmiennocieplne gady. Nie jest to jednak niemożliwe. Terrarium auto wydaje się teraz poza zasięgiem. Zaczynam jednak dużo o tym myśleć. Mam wrażenie, że bez auta za chwilę będzie bardzo ciężko.
Czekam.

Komentarze