Depresja.

Nie ma leku, który przywróci mi sprawność - tak mówią lekarze i tak piszą w sieci. Nie mam wyjścia. Muszę to zrobić sama. 

Najważniejsze, że wiem jaka to choroba i co dzieje się w moim wnętrzu. Wierzę, że się z tego podniosę, potrzebuję tylko trochę więcej siły i czasu. Pocieszam się.

Znajdę sposób - na wszystko jest jakiś sposób... tak też powiedziała mi spotkana w szpitalu niepełnosprawna od urodzenia psycholog, która z trudem się przemieszcza i która bez pomocy nie może napić się herbaty. Ma męża, urodziła i wychowuje dwóch synów, zrobiła doktorat, pracuje. Wieżę jej.

Czuję, że przyjdzie moment - ten właściwy, który nie mógł nastąpić ani rok temu, ani wczoraj, bo nastąpi we właściwym dla siebie czasie - moment, w którym zacznę się regenerować. Potrzebuję do tego ludzi, pracy i pasji - to wiem. Aktywność przede wszystkim.

Użalanie się nad sobą nie pomaga. Nie lubię się użalać. Jestem zmęczona wysłuchiwaniem ludzkich żali. Nigdy więcej. Koniec kropka. Jak ktoś zacznie jęki to za drzwi.

I tak zostałam sama. Dla szczęśliwych jestem za spokojna, a nieszczęśliwych nie chcę słuchać. 

Strach przed samotnością. Czasem muszę zwolnić lub uporządkować swoją aktywność np. przenieść uwagę z pracy na coś innego. Nigdy jednak nie mam zamiaru rezygnować z aktywności. Nie dam położyć się do łóżka gdy jakimś cudem coś mobilizuje mnie do wstania. Nie wiem kto i nie wiem jak wyrabia w nas przekonanie, że praca zabiera nam życie i czas. Nie ma nic gorszego w chorobie (takiej ciągnącej się długo, długo) jak brak pracy. Zajęcie się domem, rodziną, innymi pomoże na chwilkę potem czeka otchłań depresji. Pracy trzeba się trzymać jak tonący brzytwy. Póki z niej nie wyrzucą, nie odchodzić. 

 

Ania. Ania rzuciła pracę bo był jakiś kwas. Rzuciła żeby odpocząć. Za długo odpoczywała, wypadła z rytmu. Wypadła też z grupy własnych znajomych, którzy żyją opowiadanymi historiami z pracy. Już nikt nie pyta jej co dziś robiła. Ania była zdrowa gdy rzucała wstrętną pracę, dziś bez pracy ma depresję.

Depresja wciąga jak narkotyk - ponoć. Nie wiem czy miałam taką depresję, bo z żadnej nie wyciągano mnie farmakologicznie. Nie uzależniłam się też od narkotyków czy innych używek - może nie mam predyspozycji. Może dlatego wydaje mi się, że mam za sobą kilka wygranych potyczek z depresją, a może nie rozumiem czym ona jest. Pilnuję się.

W sklepie z butami, mówię do siebie: wynocha! do domu! już masz takie! W sklepie z sukienkami: póki nie przytyjesz nie kupujesz za dużych ubrań - nie jesteś strachem na wróble, ani Alicją w krainie czarów! 

Karcę się: Teraz pieniądze wolno wydawać tylko na jedzenie, zdrowe produkty i jeść, jeść, jeść żeby przytyć, nabrać sił i wejść w rozmiarówkę! W tył zwrot i do warzywniaka marsz! Staram się być posłuszna.  

Gdy pojawia się smutek mówię do siebie: nie wolno! Myśl o czymś innym, o czymś innym... 


Może psychiatra uznałby to za jakieś schorzenie, nie wiem, w końcu prowadzę sama ze sobą jakiś dialog.... Nic innego na razie nie wymyśliłam. Nie wiem co robić. Robię co mogę.


Komentarze